Miłość często postrzegamy przez pryzmat sztuki. Związki przedstawiane w sztukach teatralnych, filmach, scenariuszach wywołują w nas tęsknoty i rozbudzają emocje uśpione przez codzienność i rutynę. Niekiedy wzorce męskości, kobiecości, wizja relacji inspirowana bywa rolami, z którymi podświadomie identyfikujemy się wnikając w głebię zmyślnie skontruowanej przez pisarzy i scenarzystów historii.
Teatr towarzyszy mojej pracy z rodzinami, parami i dziećmi od wielu lat. Terapia poprzez teatr lub inne formy artystyczne jest jedną z najskuteczniejszych metod docierania do najgłębszych pokładów naszych emocji. Życie człowieka bywa przez pisarzy i socjologów przyrównywane do odgrywania ról w teatrze życia. Niekiedy przywołujemy w pamięci intensywnie odegrane namiętności i obrazy miłości stworzone przez aktorów na potrzeby spragnionych emocji widzów. Bywamy rozczarowani lub wręcz przeciwnie- życie zaskakuje nas tym, w jakie role i niespodziewane życiowe intrygi potrafi nas wplatać. Bywamy nieprzygotowani do życiowych tragedii, miłości, związków, zdrad, a nawet szczęścia. Improwizujemy, czasami czerpiemy ze znanych nam wzorcow przyjmowanie ról, które nie zawsze sa dla nas dopasowane. Zakładamy maski, odnosimy sukcesy i porażki na scenie życia.
Dziś pragnę Was zaprosić do przeczytania niezwykłego artykułu napisanego gościnnie przez Monikę Sobieraj – filolog polską, dziennikarkę – z wyboru i zamiłowania – teatralna. Jak mówi o sobie – „nie zawsze kulturalna”. Autorka bloga Monicystyka by Monika Sobieraj. Mama Olafa. Uwielbia wąchać książki, upijać się kawą, z pozycji preferuje pozycję dystansu.
Monika zainspirowała mnie niezwykłą umiejętnością schodzenia z wyżyn sztuki na ziemię – i odwrotnie. Jako, że czesto pracuję terapeutycznie wykorzystując etiudy aktorskie, grę sceniczną i gry psychologiczne we współpracy z aktorami – uznałam, iż ten artykuł opowie więcej o tym, jak sztuka oddaje nasze życie, jaki wzajemny wpływ na siebie wywierają te dwa światy. A może – wszystko dzieje się na tej samej scenie?
Zapraszam do poczytania:)
Jeśli jesteś zainteresowana/ny udziałem w warsztatach psychologicznych wykorzystujących grę teatralną z udziałem zawodowego aktora- napisz do mnie lub polub mój Fanpage aby dowiedzieć się kiedy planujemy najbliższe szkolenia.
Mówiąc, czy raczej pisząc, o rolach jakie partnerzy pełnią w życiu, ale i w sztuce bo w końcu sztuka naśladuje życie, choć też i życie czerpie sporo ze sztuki, nie sposób nie zacząć klasycznie – od największej miłości jaka przydarzyła się na tym świecie, a od której wszystko wzięło swój początek i romantyzm rozlał się wokół, czyniąc chyba więcej szkody niż pożytku. Tradycyjne ujęcia pokazują nam parę młodych kochanków, szaleńczo w sobie zakochanych, będących ponad podziałami, rodzinnymi konfliktami, oddający za siebie życie, bo jedno nie może żyć bez drugiego…i taki przekaz poszybował w świat – piękna Julia i romantyczny Romeo, ah, jak oni się kochali…Stop. Otóż nie do końca tak było, racjonalizując – znali się chwilę, to nawet zakochanie nie było, a zauroczenie, młodzieńcze szaleństwo, gorąca krew. Poszłabym nawet dalej za adaptacją „Romea i Julii” Szekspira według Marcina Hycnara, który to bardzo zgrabnie i smacznie zaprezentował trochę odczarowywując mity.
Julia od początku zaskarbia sobie sympatię widzów, Romeo zaś jest postacią niezwykle irytującą i rozmazaną. Jeśli już mówimy o korelacji epok, to z pewnością świetnie dogadałby się z Werterem. Melancholia i rozpacz, regularny maruda i mazgaj – no gorzej być nie może. A jednak życie zaskoczyło Romea, poznał zakazaną mu Julię z przeklętego rodu i odtąd zaczyna się istny popis płaczącego, zniewieściałego chłopca. Czy tak wyobrażamy sobie najpopularniejszego romantycznego kochanka?
Ciekawie została ujęta przez Hycnara osoba kochanka, gdyż niewątpliwie wzbudza emocje (jakie by one nie były), ewoluuje i staje się przez to wielowymiarowa. Julia również nie jest tylko słodką kochanką, roniącą łzy za swym lubym – czasem wydaje się, że ma więcej cech męskich niż sam Romeo.
I ten obraz, mimo, że zgładził romantyzm obu postaci, to dodał życia. Młodzieńcze zauroczenie może i ma tu punkt odniesienia, ale nie możemy operować słowem „miłość”, bo miłość to uczucie ogromnie wielowymiarowe i na pewno nie jest wyznaniem przy świetle księżyca i westchnieniami z balkonu.
Miłość jest czasem niezwykle trudna. A kiedy staje się niebezpieczną grą, tylko krok dzieli ją od nienawiści i tragedii. Dwie postaci i dwa krzesła, scenę otaczają natomiast sznury koralików, tworzące pewnego rodzaju zasłonę, nakreślającą ramy przestrzeni scenicznej. Para – Dominika Bednarczyk i Grzegorz Mielczarek – określani jako Ona i On, sporadycznie jako Żona i Mąż, czy Kochanka i Kochanek, zasiadają obok siebie na krzesłach, twarzą zwróconą do publiczności i rozpoczynają dość niecodzienny dialog. „Czy Twój kochanek dziś przychodzi?” – pyta On. „Aha” – odpowiada spokojnie Ona. „O której?” – dopytuje łagodnym tonem On. „O trzeciej” – odpowiada Ona. „Wyjdziecie… czy zostaniecie w domu?” – rzuca mimochodem On. „Hm… chyba zostaniemy” – z lekkim uśmiechem, bez skrępowania wyjaśnia Ona. O ile przytoczona rozmowa nakreśla nam dość jasną sytuację, o tyle wszystko co potem rozgrywa się na scenie staje się niewiadomą i wielką zagadką pozostaje rodzaj relacji jaka między dwojgiem ludzi zachodzi. Przytoczyłam tu słowa ze sztuki „Kochanek” Józefa Opalskiego, sztuki, w której okazuje się, ze mąż jest kochankiem żony, a żona kochanką męża…Bawią się w niebezpieczną grę, żeby podkręcić temperaturę związku, zagłuszyć pustkę emocjonalną, ale gra wymyka im się niebezpiecznie spod kontroli. Ona nagle staje się jego dziwką, on katem i gwałcicielem, podniecenie mimo rozbuchanej erotyki gaśnie, a pojawia się walka, ból, uczucie nienawiści i pogardy. Doskonale widać, jak cienka granica stoi między miłością, a nienawiścią, jak łatwo przekraczając pewne granice, możemy znaleźć się nagle w piekle.
Skoro już przy destrukcji jesteśmy to nie sposób nie wspomnieć o zazdrości, a ta jest motywem głównym w „Maskaradzie” Nikołaja Kolady. Ta podła Pani sieje totalne spustoszenie, prowadzi na krawędź i popycha w przepaść, prowadzi drogami, z których trudno wrócić. Arbienin, oszalały zazdrośnik, prowadzi żonę Ninę i siebie samego jedną z takich dróg. Zaślepiony żądzą zemsty ciągnie z zaciętością ukochaną na krawędź, spycha w otchłań, tuż po tym tracąc zmysły – skacze w nią sam. Czasem wydaje mi się, że między zazdrością, a szaleństwem można postawić znak równości. Człowiek zaślepiony tym uczuciem nie dość, że działa irracjonalnie, to nie trafia do niego absolutnie żaden argument z zewnątrz. Sztuka jest o wiele bardziej skomplikowana, z intrygą w tle i w cieniu masek, które skutecznie mogą zmylić przeciwnika, ale silne emocje, wręcz podkręcone do maksimum, świetnie tu ze sobą współgrają, bo czyż może być coś bardziej niebezpiecznego niż koktajl z zazdrości, namiętności i rządzy zemsty?
Tonując trochę – nie można zapomnieć o dużej przestrzeni na samotność w miłości. To bardzo częsty przypadek, kiedy ktoś wyznaje, że jest w związku, ale czuje się strasznie samotny. Samotni też są ludzie, których druga połowa zniknęła nim wybrzmiał dźwięk jego imienia i czekają przez lata, że wróci w końcu z tego kiosku z papierosami, po które rano wyszedł…”Ławeczka” w reżyserii Ingmara Villqista opowiada właśnie o przypadkowym, po latach, spotkaniu kochanków. Na początku niby się nie poznają, zaczynają wzajemnie uwodzić, gra półsłówek, masek, kłamstw. Ta romantyczna gra powoli przeistacza się w dyskusje cięższego kalibru, pojawia się żal, rozczarowanie, rozpacz, a na samym końcu desperacja, kiedy kobieta wciska mężczyźnie klucze do swojego mieszkania.
Każdy człowiek podświadomie ucieka od samotności, rutyny czy niespełnienia. Czasem, żeby osiągnąć zaspokojenie fundamentalnej potrzeby bliskości, zamyka oczy na rażące przeszkody. Za kilka chwil szczęścia jest w stanie „zapłacić” kilkoma kolejnymi, znacznie dłuższymi chwilami tęsknoty czy niespełnienia. Liczy się to, ze przez chwilę ktoś mu tę pustkę zapełnił, wlał zapas, z którego będzie korzystać, póki się w duszy nie wyczerpie. Bohaterka Wiera marzyła o domku, o wspólnym życiu, o tej bezpiecznej przystani w ramionach mężczyzny, Jura, Kola, Alosza czy Fiedia, jeden Bóg raczy wiedzieć jak brzmi jego prawdziwe imię z kolei na początku zachęcony jej wizją wspólnego życia, szybko jednak burzy sielski obrazek kolejnymi kłamstwami, swoją niegotowością, brakiem sprecyzowania chęci i zamiarów.
Ale w desperacji, czy też w ciągłym poszukiwaniu może tkwić i mężczyzna. Mężczyzna, który nie potrafi zdecydować się na jedną kobietę, który niby kocha żonę, ale potrzebuje też czyjejś do pełni szczęścia. Bohaterem sztuki „Inne rozkosze” wyreżyserowanej przez Artura „Barona” Więcka jest Paweł Kohoutek (w tej roli genialny Tomasz Schimscheiner), weterynarz, mąż, ojciec i…łamacz niewieścich serc. Pod jego dach pewnego dnia zjawia się jego Aktualna Kobieta, wyrażając chęć pozostania z nim do końca życia. Umieszcza ją na strychu, żeby nie kolidowały sobie z Żoną. Najprościej można by postawić taką diagnozę, że jako mężowi, inne kobiety i inne rozkosze są mu zabronione, więc jako duży dzieciak, który nie wyswobodził się jeszcze spod opieki i kontroli matki, babki i całej wielopokoleniowej rodziny, postanawia zdobywać to, co surowo zabronione, to co pozwala mu być sobą i go dookreślić jako mężczyznę, wyzutego z zależności rodzinnych i czynników tłamszących jego męskość. Pod ten szablon można podciągnąć wielu mężczyzn uwikłanych w zależności, nie potrafiących podjąć decyzji, wybrać jednej kobiety, uciekających się do kłamstw i absurdalnych rozwiązań. Przeróżnych Kohoutków Ci u nas dostatek.
Niby kobiety maja pierwszeństwo, ale tę osobliwą bohaterkę, graną w Bagateli przez Agnieszkę Walach, zostawiłam sobie na koniec. Postać o tyle ciekawa, że wielowymiarowa i bardzo trudna w ocenie, a myślę, że posiada niejedno odbicie w rzeczywistości. Blanche – bohaterka dramatu Tennessee Williams pt. „Tramwaj zwany pożądaniem” przybywa z wizytą do dawno niewidzianej siostry Stelli. W trakcie wizyty dowiadujemy się o fragmentach z jej życia, o utracie rodzinnego majątku, na jaw wychodzą kłamstwa i tajemnice, ale równolegle obserwujemy pożycie małżeńskie Stelli i Stanleya, które bardziej zakrawa o patologię niż idyllę. W dalszej części kobieta poznaje Mitcha i upatruje w nim swoją ostoję na przyszłość, jednak mężczyzna uświadomiony przez Stanleya, w kwestii niechlubnej przeszłości wybranki (romans z uczniem, rozwiązły tryb życia po utracie posady nauczycielki) – porzuca ją. Ona ostatecznie popada w rozpacz i obłęd, który dobitnie wybrzmiewa w ostatniej scenie. Czy Blanche jest zła, czy pogubiona, czy może cholernie nieszczęśliwa? Ja nie potrafię ocenić jej źle, ale nie potrafię też ocenić jej jednoznacznie. Każda kobieta chyba ma swoje ciemne strony, niechlubne czyny, coś na sumieniu, dlatego ocenianie jej nie jest fair. Każda z nas ma coś z Blanche w sobie, to postać tak złożona, że wiele kobiet mogłaby swoją osobowością i historią obdzielić.
27 thoughts to “Związek – teatr czy życie? Artykuł gościnny”
Ale wyczerpując opracowanie tematu. Super pomysł z tym wpisem gościnnym.
Trochę teatr trochę życie
Muszę przyznać, że tak szorstkiego opisu tych kultowych postaci nie znałem. Bardzo ciekawe. ?
Nie da się jej zaszufladkować, to na pewno. Każda z nas ma wiele twarzy, czasem widać ten lepszy profil a czasem drugi, mniej pozytywny.
Ciekawy temat poruszyłeś – fajnie się to czyta.
Poruszyłaś ciekawy temat – musimy o tym rozmawiać więcej 🙂
Artur, zapraszam do kontynuowania tematu i dyskusji:) Cieszę się, że ten temat pełem symboliki, indywidualnych odczuć i ogromnej mocy oddziaływania i Tobie się spodobał:)
Super pomysł
Bardzo fajny artykuł ☺
Trochę dramy jest dobre, ale tylko trochę.
Posty gościnne także czasami umieszczam u siebie na blogu, ale z innej dziedziny. Ten bardzo precyzyjnie napisany.
Bardzo wciągający artykuł, czytałam go z ogromnym zaciekawieniem 🙂
Bardzo mi miło:)
Super post, bardzo mi się podoba twoja twórczość na blogu 🙂 Pozdrawiam!
Dziękuję. Bardzo się cieszę:)
Ja z jednej strony chciałabym być w związku a z drugiej wiem, że się do tego nie nadaję.
Życie to nie teatr. Nie przekonuje mnie taka forma… „terapii”. .
Ciekawy artykuł. 🙂
Takiego studium postaci dawno nie czytałam, zrobiłaś to po mistrzowsku ? a teatr w życiu dziecka bardzo dużo daje i można z dzieckiem wiele emocji przepracować
Adres posta już zapisuję, wieczorem na spokojnie do niego powrócę, bo początek zaciekawił mnie mocno. 🙂
wietny tekst batrdzo obszerny i wyczerpujacy
Jakże różnorodne są oblicza związków, niby ogólne zarysy są wspólne, ale właśnie szczegóły czynią je najatrakcyjniejszymi. 🙂
Piękna refleksja Izabelo! Tak, dokładnie. te drobne elementy codzienności składają się na niezwykłą wyjątkowość relacji…
Nie wiem, ale teatr jakoś nigdy mnie nie pociągał. Wiekszosc sztuk wydawało mi się oderwanych od świata, a aktorzy na scenie zachowywali się tak, jakby byli niespełna rozumu.Byc może nie trafiłam na wartościową sztukę. Natomiast sztuka „Kochanek”wydała mi się intrygująca.Myślę też że „Inne rozkosze”wzbudziłby we mnie cały kalejdoskop uczuć.
Dziękuję za tę szczerą refleksję Marleno. Ja od zawsze łączę w swojej pracy terapeutycznej elementy sztuki. Dlatego, ze poprzez teatr, sztukę, niekiedy łatwiej nam mówić o swoich emocjach…nie wprost. łatwiej nazwać swoje emocje wyrażając je poprzez metaforę lub wyrazić je wcielając się w jakąś rolę. Dlatego w najbliższym czasie planuję niezwykły warsztat z połączeniem wiedzy psychologicznej oraz dramą teatralną. Część warsztatu prowadzona jest przez zawodowego aktora teatralnego. Zapraszam! https://instytut-rozwoju-sensivia.eu/produkt/interaktywny-warsztat-pewnosci-siebie-i-asertywnosci/
W teatrze byłam hmmm raz może dwa ale za to w operze kilka razy, a cóż życie to scena a Ty jesteś głównym aktorem w swojej bajce
Wow! Ciekawy wpis!